poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Pierwsze odwiedziny :)

Nareszcie nastał ten moment, że Sunny jest już po serii odrobaczeń i weterynarz pozwolił na "widzenia". Pani Monika Handz, głowa hodowli Northbound Star i właścicielka Gwiazdki, mamy naszej Sunny, zadzwoniła do nas i zaprosiła na spotkanie. 24.08.2013r. godzina 19.30, by Angie mogła wyjść z pracy. Gdy weszliśmy do mieszkania przywitała nas Pani Monika, z synem i obolałą Gwiazdką, a w oddali zza winkla słychać było popiskiwania szczylków. Przywitaliśmy się, zostaliśmy poproszeni o dokładne umycie rąk i po raz pierwszy ją zobaczyliśmy na żywo!


Nie była zbyt chętna do przytulanek i noszenia, ale zapach szczeniaczka, futerka i pyszczka sprawił, że o mały włos się nie rozkleiliśmy z radości. Sunny jest małym łobuziakiem, o wyokim poziomie energetycznym, jedno z aktywniejszych szczeniąt w miocie, co było widać. Po tej chwili zapomnienia przeszliśmy do salonu porozmawiać. Pani Monice bardzo zależy na tym, żeby jej papiśki trafiły w dobre ręce i miały tam dobre warunki, stąd wiele pytań, tych łatwych jak i trudnych, czasem byliśmy pytani o kwestie, nad którymi wcale się nie zastanawialiśmy, ale chyba wypadliśmy nieźle. Psia mama głównie leżała obolała, bo szczeniaki właśnie zostały odstawione od cyca i jedyne co jej pomaga to kompresy. Tydzień temu Pani Monika zaobserwowała u naszego szczylka niewielką przepuklinę pempkową, po oględzinach weterynarza podobno jest to niegroźna sprawa i najprawdopodobniej sama się zasklepi. Mimo to Pani Monika zaproponowała, że do umowy załączymy klauzulę, że jeśli zdarzy się, tak, że przepuklina ta będzie się kwalifikowała do zabiegu, to pokryje ona jego koszt. Liczymy na to, że domowymi metodami (plasterkowanie) pozbędziemy się jej i nie będzie taki zabieg konieczny, w każdym razie taka postawa hodowcy bardzo nas cieszy. Rozmawialiśmy o różnych kwestiach wychowywania szczeniaka, o żywieniu, o układaniu i nim się zorientowaliśmy byliśmy tam już dwie godziny. na koniec jeszcze jedna sesja przytulanek i mizianek i pora na nas. Odbiór najprawdopodobniej 06.09.2013r. a tymczasem wybywamy do Zakopanego żeby troszkę zregenerować siły :)




poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Oczekiwanie to straszna męka.

Gdy człowiek już zdecyduje się na psa nie ma nic lepszego od myśli o tym, że "już, raptem" za 6 miesięcy będzie w moim domu mała puchata kulka. I pojawia się power do działania, który objawia się (przynajmniej w moim wypadku) czytaniem książek na temat psów, zabezpieczaniem kabli, które przecież piesek mógłby zlikwidować, ale z czasem gdy nie ma już wartościowych książek, a wszystkie kable zostały zabezpieczone, a pieski dopiero zostały poczęte zaczyna się męka... Ciągłe wchodzenie na stronę hodowli, na Fanpage'a hodowli w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji czy może już coś widać, czy na USG są dwa czy siedem maluchów, czy matka jeszcze biega, czy raczej woli poleżeć i się nie wysilać, a za tym wszystkim idą rozkminy: "Czy na pewno wystarczy tych szczeniąt dla mnie?", "Czy jak nie biega już teraz, to szczeniaki będą miały niski poziom energetyczny?", "Czy ta którą wybiorą dla mnie będzie miała ładne białe znaczenia? Ale to bez znaczenia.", "Ale te z brązowymi całymi pyszczkami chyba ładniejsze..." i tak dalej i tak dalej. W tym poście przybliżę troszkę moje wariactwa związane z oczekiwaniem na rudzielca.

My na psa zdecydowaliśmy się w kwietniu, w zasadzie to trochę przycisnąłem Angie wysyłając zapytania do hodowli, a gdy dostaliśmy odpowiedzi spojrzeliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że jesteśmy szaleni i ten piesek to ogólnie jedno wielkie szaleństwo, więc oczywiście tym bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, ze chcemy go mieć. Gdy tylko rezerwacja została przyjęta zaczęło się planowanie imienia, Angie ma całą kartkę zapisaną propozycjami imion, w dużej mierze zaczerpniętych ze słownika języka chorwackiego, który moje słońce uwielbia tak jak całą Chorwację. Ja nie szalałem z propozycjami, gdyż wydaje mi się że ciężko planować tego typu rzecz nie widząc przed sobą szczenięcia, choć nie ukrywam, że mam swoje typy na imię. W moim przypadku to szaleństwo związane z podjętą decyzją objawiało się w poszukiwaniu wszelkiej dostępnej na rynku wiedzy na temat najlepszych metod wychowywania szczeniąt. Jako pierwszą kupiłem książkę Pameli Dennison "Pozytywne szkolenie psów", pomimo bardzo ciekawych rozwiązań związanych z przekazywaniem dodatkowych informacji, czytało mi się ją bardzo ciężko.



wyd. Rebis



Z czasem, chodząc po Empiku odruchowo zaglądałem do działu poradników i sprawdzałem czy jest coś ciekawego o psach i w końcu trafiłem "Jak wychować idealnego psa" Cesara Millana. Książkę pochłonąłem w tempie błyskawicy, znalazłem tam wiele ciekawych rozwiązań odnośnie konkretnych niepożądanych sytuacji, ponad to zacząłem oglądać program Cesara, gdyż ciężko mi było uwierzyć, że to co pisze naprawdę działa. Ostatecznie nabyłem jeszcze dwie jego pozycje "Jak zostać przywódcą stada" oraz "Zaklinacz psów". Wyszło na to, że książki czytałem w odwróconej chronologii ale w niczym to nie przeszkadzało.










Książki przeczytałem, no i co dalej? To w takim razie zacząłem planować wydatki, "skąd klatka, jaka klatka, czy srebrna czy czarna, a czarna to ma cieńsze pręty, a może z plastikowym dnem, ale się łamie, a metalowe dudni, jaka karma, czy szelki czy obroża, a czy lepiej plecioną smycz, czy może parcianą" itd. A najlepsze w tym wszystkim, że o pieskach to nawet ptaszki jeszcze nie śpiewają, "Co z tego, przecież muszę być gotowy w każdej chwili!"


Jak dużo by się nie miało pomysłów, jak wiele rzeczy by się nie zrobiło to tak czy siak w pewnym momencie zabraknie tych czynności, które można by jeszcze wykonać i pozostaje siedzenie przed komputerem i odświeżanie strony, na której niewiele się zmienia. Po jakimś czasie pojawiają się szczeniaki, jest nowy power do działania, do oglądania zdjęć zrobionych po narodzinach, zachwycania się każdym z osobna, podziwiania umaszczenia i w pewnym momencie znowu okazuje się, że od dwóch tygodni ekscytuje się tymi samymi czterema zdjęciami, bo wstępnie już suczka została mi wybrana, oczywiście, że "Jest najpiękniejsza z miotu" i "...to przecież właśnie ją sobie wypatrzyłem", ale od ponad dwóch tygodni nic i znowu odświeżanie strony i czekanie "A może dziś?". Potem pojawiają się nowe zdjęcia i od nowa to samo. Tym oto sposobem dotarliśmy do miejsca, w którym obecnie się znajduję, oto kolejne zdjęcia, bo to już dziś! :)




Już widzę moje buty ;)

Puchata kulka


A w mojej wyobraźni butów ciąg dalszy.

Profil :)


4 tygodnie

czwartek, 1 sierpnia 2013

Początki - Czyli długa droga do Tollera

Nigdy wcześniej nie pisałem bloga, wielokrotnie próbowałem to zrobić, ale jednak z marnym skutkiem. Liczę na to że tym razem mi się powiedzie i będę miał wenę do tworzenia postów przynajmniej dwa razy w miesiącu. Gdy się nad tym zastanowić to tak na prawdę nigdy nie miałem konkretnej motywacji by uzewnętrzniać się w internecie, nie było ku temu nigdy powodu. Teraz sytuacja się nieco zmieniła, ale zacznę od początku...

W moim domu rodzinnym od zawsze były psy, konkretnie były to wyżły. Wzięło się to z zamiłowania mojego taty do tej rasy. Sytuacja ta wpłynęła na mnie tak mocno, że nie wyobrażam sobie szczęśliwego domu bez psa. Gdy wyprowadziłem się do Warszawy i zamieszkałem w akademiku w mojej głowie zatliła się potrzeba posiadania psa, oczywiście akademik = zakaz posiadania zwierząt, więc siłą rzeczy pomysł ten musiał poczekać. Na roku wraz ze mną była Monika Palacz, która posiada niesamowity dar dogadywania się z czworonogami. Gdy ją poznałem byłem zachwycony jej filmikami z psem Pikusiem w roli głównej, a niedługo po tym dowiedziałem się, że się wyprowadza z domu studenckiego ze względu na to, że w jej życiu ma się pojawić Border Collie - Zip. Gdy tylko stykam się z tematem psów zawsze jako główny autorytet do głowy przychodzi mi Monika. Zacząłem poważnie myśleć o znalezieniu sposobności by wyrwać się z akademika i przenieść się gdzieś indziej, w miejsce które dałoby mi możliwość mieszkania tam z psem. Naturalną rzeczą było to, że oczywiście nie będzie mnie stać na utrzymanie siebie, psa i mieszkania w sytuacji gdy nie będę pracować w jakimś sensownym wymiarze godzinowym, co graniczyło z cudem studiując dziennie. Zatem pies znowu odszedł w odległą przyszłość. Gdy znalazłem w miarę rozsądną pracę, przestałem już myśleć tak intensywnie o czworonogu, pojawiły się inne priorytety, a ja rzuciłem się w wir pracy zarobkowej, studiowania i przewodniczenia Samorządowi Studenckiemu na AWFie.


www.taida.pl



Któregoś słonecznego dnia września 2011 roku siedziałem w klubokawiarni Resort i przyszła mi chęć przejrzenia ras psów na Wikipedii, z czystej ciekawości, czy są jakieś psy o których nigdy nie słyszałem. Oczywiście było wiele takich, w dużej mierze były to rasy małych psów do towarzystwa jak na przykład Lhasa Apso, ale wśród nich znalazły się również czworonogi celujące w moje zainteresowania. Po Norwich Terierze następną pozycją był Nova Scotia Duck Tolling Retriever, opisany jako retriever z Nowej Szkocji. Byłem wielce ciekaw charakterystyki retrievera, o którym nigdy nie słyszałem. Gdy zobaczyłem zdjęcie rudzielca, coś we mnie się ruszyło, zacząłem pochłaniać tekst oczami, czując rosnące we mnie podekscytowanie. Wieczorem w domu, postanowiłem przejrzeć wszelkie źródła w języku polskim dostępne w internecie, traktujące o Tollerach. Następnego dnia wiedziałem, że jeżeli uda mi się kiedykolwiek mieć psa, to będzie to zwierze rasy Nova Scotia Duck Tolling Retriever.




Podczas poszukiwań informacji na temat rasy trafiłem na portal novascotia.pl, jedyny tak dokładnie opisujący tollery w języku polskim, czytałem, śledziłem nowości zafascynowany ideą posiadania w przyszłości własnego rudzielca. W tak zwanym międzyczasie śledziłem transmisje z agility, filmiki treningów dummy, obedience i oczywiście wszystkie filmiki pokazujące poczynania Moniki z Zipem. W końcu, gdy wraz z Angie zdecydowaliśmy się podjąć tę ważną decyzje odnośnie wspólnego mieszkania, udało nam się stworzyć warunki do tego by mieć psa. Mieszkanie może nie należy do największych, ale do jego ogromnych atutów należy zaliczyć wchodzący w jego skład 30 metrowy ogródek. Decyzja zapadła, będzie piesek, droga była długa gdyż plan wyglądał następująco: praca->mieszkanie->pies. Pracę znaleźliśmy stosunkowo szybko bez większych perturbacji, z mieszkaniem nie było już tak łatwo, gdyż doszło dodatkowe kryterium "przyjazne zwierzakom". Szukaliśmy, szukaliśmy i gdy nieco zrezygnowani weszliśmy na gumtree.pl pojawiło się ogłoszenie mieszkania idealnego, w idealnej okolicy, za cenę prawie idealną. Szybki telefon, za dwa dni oglądanie, byliśmy jako pierwsi oglądać, za nami czekała już jakaś kolejna chętna, więc wychodząc, zaraz po przekroczeniu progu telefon do właścicielki: Bierzemy!". Przed nami pozostała już tylko ostatnia prosta, wybór hodowli.



Polecono nam dwie hodowle, poczytaliśmy o rodzicach w jednej i drugiej i podjęliśmy decyzję, o złożeniu wstępnej rezerwacji (na 3 miesiące przed planowanym poczęciem!). Ostatecznie po różnych perturbacjach, okazało się, że w żadnej z nich nie dostaniemy szczenięcia, a okazało się to pod koniec lipca. Oboje z Angie poświęciliśmy już wtedy swoje wakacje by zamiast spędzać je razem, zarabiać na zakup i utrzymanie psa w miejscach oddalonych od siebie o ponad 200km przez prawie dwa miesiące. Nerwy, rozpacz i wszechogarniające poczucie beznadziei, odechciało mi się w ogóle pracować, nie miałem celu dla tej harówki jaką sobie "zafundowałem", na szczęście po odezwaniu się do innych hodowli w jednej z nich pojawił się promyczek nadziei: "W chwili obecnej wszystkie szczeniaczki są zarezerwowane, ale do poniedziałku rezerwacje mają być potwierdzane". Cały poniedziałek siedziałem z telefonem i odpalonym Facebook'iem, niestety nic. Zrezygnowany położyłem się spać, rano na belce górnej w telefonie ikonka wiadomości z FB: "Jedna suczka jest znowu wolna, czy nadal jest Pan zainteresowany?" TAK, oczywiście! Proszę o rezerwację. Odpisałem. Odpowiedzi brak, znalazłem telefon do hodowli, dzwonię. Dodzwoniłem się i z przemiłą panią porozmawiałem o swoich oczekiwaniach względem suczki, którą chciałbym adoptować. Zarezerwowana. Dokładny termin odbioru na razie nie znany, ale najprawdopodobniej w okolicach 7.09.2013r. Czyli idealnie!